Rozmyślania po koncercie Polliniego, czyli czy ten co gra dla 2,800 osób jest lepszy od tego, który gra dla 28 osób?
Maurizio Polliniprzez wielu poważnych krytyków uważany jest do dziś dnia za jednego z najwybitniejszych pianistów naszej epoki. To jemu właśnie
Carnegie Hallpowierzyła trzy-recitalową serię recitali chopinowskich podczas obchodów rocznicy urodzin kompozytora. Seria została wręcz entuzjastycznie przyjęta przez publiczność: sala rozprzedana, cztery długie rzędy dostawionych krzeseł na estradzie, długotrwałe owacje na stojąco, uwielbienie. Wspaniałe recenzje.
Program ostatniego z tych chopinowskich recitali (
9 maja 2010 roku) poświęcony był kompozycjom pochodzącym z ostatniego okresu twórczości:
Sonata h-moll op.58, Polonez Fantazja op.61, 2 Nokturny op.62, Barkarola op.60. Pollini wykreował w swoich wykonaniach „szczególną spójność”, ponieważ niemal wszystko brzmiało… tak samo. U tego pianisty wszystko pokryte jest grubą warstwą pedału: jego prawa noga wydaje się być przyklejona do tej części instrumentu. Czy on tego doprawdy nie słyszy? Jak rzadko kiedy, wydawało mi się, że zarówno autor recenzji i pianista łączeni byli wspólnym życzeniem: niech się to już skończy!
Przez cały czas odczuwałem u pianisty słyszalne zdenerwowanie: wyrazem tego były nieustanne potknięcia pamięciowe (to bym najłatwiej wybaczył), nerwowo zagonione tempa, ale do tego jeszcze coś znacznie gorszego, niemalże cecha charakterystyczna jego obecnych estradowych poczynań: nie dogrywanie fraz do końca i całkowity brak przestrzeni pomiędzy frazami. Jeśli takt jest napisany na cztery, czy powinienem się raz po razie zadowolić 3 i pół? Gdyby aktor wygłaszał swoje kwestie w ten sam sposób, byłby wygwizdany z estrady. Moim zdaniem ten wielki niegdyś pianista nie zasługiwał na bardziej ulgową taryfę i lepsze potraktowanie.
Ciekawe, że przeglądając recenzję z "New York Timesa" z poprzedniego recitalu autorstwa Tommasiniego, uważny czytelnik między wierszami mógł się doczytać tych samych zastrzeżeń: niestety klimat politycznej poprawności powoduje strach przed nawet stwierdzeniem czegoś oczywistego: były król jest obecnie zupełnie nagi! Tu i ówdzie przebłyskuje ślad dawnej świetności, pozostaje wciąż soczyste brzmienie instrumentu (bo Pollini zawsze miał szlachetny dźwięk), ale tego się trzeba dopatrywać, wyłuskiwać spod wspomnianej warstwy pedału i muzycznej zadyszki. Choć wspominany recital był jedynym który słyszałem na żywo, to potwierdził on moje obawy o emocjonalny stan tego pianisty: ostatni recital, który słyszałem z kompozycjami Schumanna i Beethovena oferował równie dyskusyjne interpretacje. Nie moją rolą jest dawanie mu wskazówek, ale słuchając tej nerwowej gry przyszło mi na myśl, że być może granie z nut pozwoliło by mu choć trochę na opanowanie nerwów i gorączkowego pędu.
Coś niezwykłego zdarzyło się na sam koniec: przed ostatnim bisem, którym był
Mazurek f-moll op.68(ostatnia kompozycja Chopina), Pollini przemówił do publiczności: tego, uczęszczając na recitale pianisty od 40 lat, nigdy dotąd nie słyszałem. Nie napawała mnie również optymizmem obserwacja innego krytyka, który na pożegnanie stwierdził, iż poprzedni jego recital był jeszcze gorszy…