Polmic - FB

archiwum

NOWOJORSKA KRONIKA MUZYCZNA: Roman Markowicz - Chopinowski Recital Edwarda Auera w Fundacji Kościuszkowskiej

Edward AuerZ nazwiskiem Edwarda Auera zetknąłem się jak większość warszawskich nastolatków podczas Konkursu Chopinowskiego w 1965 roku. Choć był to jak się później okazało „konkurs Argerich”, młody wychowanek nowojorskiej Juilliard School i legendarnej Rosiny Lhevinne wyróżnił się wśród swoich amerykańskich kolegów i nagrodzony został jedną z czołowych nagród. Od tego czasu słyszałem go kilkukrotnie w Polsce, do której przybywał chętnie i dość często, a potem już wielokrotnie w Nowym Jorku. Obecnie jego koncerty tutaj są rzadsze, być może jako rezultat nawału pracy pedagogicznej w wysoko notowanej szkole muzycznej uniwersytetu Indiana w Bloomington. Jego nazwisko nie jest jednak zapomniane i wśród publiczności znaleźli się nie tylko miejscowi melomani, ale też pianistyczne sławy.

Auer przybył tym razem do Nowego Jorku na zaproszenie Fundacji Kościuszkowskiej z recitalem poświęconym dziełom Chopina. W programie jego występu 7 maja 2010 roku znalazły się cztery Ballady, Polonez Fantazja, trzy mazurki oraz trzy etiudy op. posth., znane również jako Trois Nouvelle Etudes.

Przyznać muszę, iż wiele lat upłynęło od momentu, kiedy ostatni raz słyszałem tego pianistę w solowym recitalu (swoje ostatnie tutaj występy poświęcił muzyce kameralnej) i nie bardzo wiedziałem czego oczekiwać. Jeśli miałbym określić jego grę w dwóch słowach, to powiedziałbym, że dominuje z niej kontrolowana pasja, muzykalność i inteligencja. W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów Auer nie był moim zdaniem nigdy wirtuozem per se i jego repertuar, choć czasami nawet poświęcony wirtuozowskim kompozycjom, jak Etiudy Rachmaninowa, również koncentrował się na kompozycjach wymagających od wykonawcy intelektu raczej niż jedynie szybkich, niezawodnych palców.

Wspominam o tym, ponieważ podczas swojego bardzo impresywnego recitalu pianista wielokrotnie udowodnił nam, że wirtuozeria nie jest wszystkim w kompozycjach Chopina. Liczne momenty w balladach, czy Polonezie Fantazji grane były z nieczęsto spotykanym umiarem; także zamazywane przez wielu innych figuracje w lewej ręce, nagle nabrały znaczenia, bo pianista nadał im charakter melodii raczej, niż mało ważnego akompaniamentu. Innym cennym aspektem jego interpretacji była umiejętność budowania i utrzymania kulminacji, które organicznie narastały nie przeradzając się nigdy w chaotyczny zgiełk (tego niestety dostarczyły niemal wszystkie „interpretacje” Maurizio Polliniego, którego dane mi było usłyszeć w niecałe dwa dni później). Odczuwało się rozwagę, umiar i inteligentne spojrzenie na partyturę, co wcale nie znaczyło, że była to gra którą nazwałbym wyrachowaną, intelektualną. Często artysta zmuszał nas do zrewidowania naszych zakorzenionych uprzedzeń i udowadniał, że może kompozytor wcale nie chciał aż tak karkołomnych temp, jakie stały się dzisiaj normą.

Innym przykładem inteligentnego rozplanowania repertuaru było rozdzielenie czterech ballad, które nigdy nie pomyślane były jako cykl. Po pierwszej, g-moll op.23, usłyszeliśmy trzy mazurki (As-dur op.41 nr 1, cis-moll op.50 nr 3 i H-dur op.56 nr 1); z kolei Ballada F-dur op.38 i As-dur op.47 które pasują dobrze jako całość, oddzielone zostały od ostatniej i największej f-moll op.52 uprzednio wspomnianymi trzema etiudami. Mazurki Auera posiadały większą być może dozę poezji niż ludowego temperamentu (tego mi najbardziej chyba brakowało w mazurku cis-moll), ale ich charakter był absolutnie prawidłowy. Ten poetycki charakter, powaga i dostojność emanowały również z Poloneza Fantazji, o ileż bardziej szlachetnego niż schizofreniczna wersja wspomnianego już Polliniego.

W miarę czasu artysta coraz bardziej zżywał się z trudnym do okiełznania instrumentem, który wydawał się nie tylko rozstrojony, ale też potrzebujący kilku godzin pracy nad młotkami: nie pianisty winą było, że dźwięk czasami był trochę ostry i szklisty.

Jedynym bisem był Nokturn Fis-dur op.15 zagrany z uczuciem i prostotą. Wychodząc z piątkowego recitalu Auera miałem przekonanie, że w swoim skromniejszym może wymiarze dostarczył nie mniej satysfakcji i pozytywnych wrażeń niż inne tegoroczne chopinowsko-rocznicowe recitale oferowane na bardziej wystawnych nowojorskich estradach przez bardziej znanych i i popularnych jego kolegów jak Blechacz, Ohlsson, Ax czy wreszcie nieszczęsny Pollini.

Roman Markowicz, Nowy Jork - maj 2010