Polmic - FB

archiwum

Finał z The Endem

To był świetnie ułożony koncert finałowy 51-szej "Warszawskiej Jesieni", o wyraźnej dramaturgii, z elementami odpowiednimi dla każdego słuchacza. A jednak przypominałem sobie trochę z żalem wielkie finały „Warszawskiej Jesieni” z innych lat: Pasja Gubajduliny z Jutrznią Pendereckiego jednego wieczoru, cztery symfonie Lutosławskiego, Grisey, Andriessen i Skriabin na dziedzińcu Zamku Królewskiego, opery Eugeniusza Knapika. Były wszakże i w tym roku wielkie wydarzenia (chociaż w środku festiwalowego tygodnia), jak choćby dwa wieczory z muzyką Stockhausena oraz wiele innych ciekawych koncertów. Znów sale były pełne i nawet finałowy koncert cieszył się sporym zainteresowaniem, choć – jak zwykle – wielu z zaproszonych gości, mimo potwierdzenia przybycia, do Filharmonii Narodowej nie przybyło. Po raz pierwszy bodaj w historii „Warszawskiej Jesieni” nie było na finałowym koncercie festiwalu żadnego przedstawiciela Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, głównego mecenasa „Warszawskiej Jesieni”. Był za to Marek Kraszewski, szef kultury w Warszawie, której władze od kilku lat wydatnie „Jesień” wspierają (to w końcu WARSZAWSKA jesień) i było wielu innych gości oraz przyjaciół festiwalu – profesjonalistów i melomanów, albo zwyczajnie słuchaczy ciekawych nowej muzyki, czy nawet tylko przyciągniętych renomą imprezy Związku Kompozytorów Polskich. A Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków uhonorowało Tadeusza Wieleckiego w dziesięciolecie jego dyrektorowania „Jesieni” Medalem Honorowym SPAM.

Ale wróćmy do muzyki... Gwiazdą wieczoru miała być altowiolistka Tabea Zimmermann w Concerto lugubre Tadeusza Bairda z 1975 roku, jednak z powodu choroby nie przyjechała do Warszawy i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, pod dyrekcją Jacka Kaspszyka zagrała 4 Esesje z roku 1958. Piękny utwór o tak charakterystycznej dla muzyki Tadeusza Bairda lirycznej atmosferze. Choć napisany 50 lat temu, brzmiał całkiem świeżo. Potem były już utwory świeże datami.

Maqbara (Epitafium na głosy i orkiestrę) to trzecia kompozycja José-Maríi Sáncheza-Verdú prezentowana na tegorocznym festiwalu, którego motywem przewodnim – przypomnijmy – była muzyka iberyjsko-latynoska. Urodzony na południu Hiszpanii twórca przedstawił adekwatne do tego regionu wielokulturowe dzieło, łączące nowoczesny język muzyki europejskiej z arabską tradycją Półwyspu Iberyjskiego. Sensacyjnym solistą w tym refleksyjnym, „funeralnym” utworze był Marcel Pérès, znany badacz średniowiecza, założyciel słynnego zespołu „Organum”. Wystąpił w roli muezina, dostosowując się do niej długą białą szatą o arabskim charakterze.

Utwór Marcina Bortnowskiego…zapatrzony w serce światła, w ciszę (tytuł zaczerpnięty z poezji Eliota) – byłby znakomity, gdyby kompozytor nie przeciągnął nad miarę środkowej części swojego dzieła. Zbyt często współcześni twórcy zapominają o płynącym czasie i cierpliwości słuchaczy, wydłużając narrację dzieła poza adekwatne do jego idei i materiału potrzeby.

Na koniec mieliśmy muzyczny żart – The End, utwór argentyńskiego kompozytora Oscara Strasnoya, który często zadawał sobie pytanie: „jaki jest cel pisania dziś nowej muzyki orkiestrowej, skoro prawie wszyscy, tak publiczność, jak muzycy, chcą tylko i wyłącznie Beethovena?” I skomponował zgrabny pastisz w stylu Beethovena, który perfekcyjnie wykonała Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod dyrekcją Jacka Kaspszyka.

(Mieczysław Kominek)