Polmic - FB

Eseje

Dnia 18 maja 2006 roku w Filharmonii Narodowej w Warszawie odbył się zwyczajny – po programie sądząc – koncert filharmoniczny: grano Uwerturę "Polonia" Wagnera, IV Symfonię B-dur op. 60 Beethovena i Concerto grosso Krzysztofa Pendereckiego. Taki zestaw utworów mógłby wypełnić dowolny koncert, w dowolnej filharmonii (może byłby ciekawszy, niż przeciętny program koncertowy). Ale ów koncert w Warszawie wcale nie był zwyczajny: grała Orkiestra Filharmonii Monachijskiej, która na co dzień w polskich filharmoniach raczej się nie pojawia, dyrygował Krzysztof Penderecki, który nie jest zawodowym dyrygentem.
A już całkiem niezwyczajna była tego wieczoru w Filharmonii Narodowej publiczność: pojawili się tam politycy z pierwszych stron gazet i to w dużej liczbie. Był prezydent Lech Kaczyński i marszałek Marek Jurek, ministrowie Dorn i Religa, poseł Gosiewski. Była i opozycja w osobach Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz Jana Marii Rokity i Ryszarda Kalisza, którzy zresztą trzymali się razem. Do tego był prezydent Niemiec – Horst Köhler i pani Elżbieta Penderecka. A wszystko to z okazji zakończenia Roku Polsko-Niemieckiego, na który złożyło się – jak powiedział prezydent Köhler – dwa tysiące imprez. Były wśród nich pewnie lepsze i gorsze, ale dwa tysiące robi wrażenie!
Największe jednak wrażenie robiła finałowa impreza: nie było składankowej akademii, nie było jakichś kiczowatych piosenek czy oratoriów – nie daj Boże specjalnie na tę okazję skompomnowanych – był po prostu filharmoniczny koncert z trzema dziełami wybitnych twórców muzyki poważnej. Zachodzę w głowę, kto miał taki prosty, a przecież niezwykle ambitny, bo jakże rzadki przy takich okazjach pomysł i chętnie bym pomysłodawcy uścisnął rękę. Można pogratulować również decydentom – politykom, którzy się na taki pomysł zgodzili. I tym, którzy do Filharmonii przyszli. Oczywiście były oklaski między częściami Symfonii Beethovena, ale w kolejnych przerwach zanikały. Po III części klaskał już właściwie tylko jeden poseł…

Mieczysław Kominek