Dębowska Anna S. "Gazeta.pl" numer z dnia 1.7.2011 Klubowo, hip-hopowo, rockowo, sms-owa III Symfonia Mykietyna
Nigdy nie dzieliłem muzyki na poważną i rozrywkową. Od dziecka słuchałem Beethovena i Beatlesów, grałem na klarnecie i na basie w zespole punkrockowym - mówi kompozytor Paweł Mykietyn, którego III Symfonia zabrzmi w piątek prapremierowo z okazji objęcia przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Anna S. Dębowska: Czuje się pan Pendereckim średniego pokolenia? Sława, zamówienia, zainteresowanie mediów. Paweł Mykietyn: Absolutnie nie, nie odczuwam też sławy. Mam dystans do tych spraw, jakkolwiek może to brzmieć kokieteryjnie. Ale te kolejne symfonie, utwór pasyjny... - Napisałem II Symfonię, nie pisząc nigdy wcześniej symfonii pierwszej. Mam problem z nazywaniem utworu symfonią, bo symfonia to dzieło o ściśle określonej budowie, której dziś się raczej nie stosuje, powstała w epoce mającej się nijak do naszych czasów. A jednak... Jestem niekonsekwentny i napisałem utwór o nazwie III Symfonia. Najważniejsza jest w niej pierwsza część, w której pojawiają się zalążki tego, co rozwinie się w czterech następnych, z których każda jest krótsza od poprzedniej. Po prostu bardzo lubię pisać na orkiestrę i chcę to robić dalej. AD: Jest to utwór okolicznościowy na otwarcie naszej prezydencji. Może dlatego nazwał go pan symfonią? PM: Z początku miały to być "Radiohead Variations", utwór na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Michałowi Merczyńskiemu (dyrektorowi NINA) pomysł się spodobał, byłem już po rozmowach z menedżerem Radiohead, ale nie miałem pomysłu co tak naprawdę zrobić - czy wziąć teksty zespołu i pisać do nich nową muzykę? Uznałem, że to bez sensu. Pisać wariacje na temat "No Suprises"? Też nie. Jedna rzecz z tego pozostała, mianowicie jest to utwór, który w warstwie rytmicznej i brzmieniowej nawiązuje do muzyki młodzieżowej. AD: Skąd taki pomysł? PM: Od dziecka słuchałem Beethovena i Beatlesów, grałem w szkole muzycznej na klarnecie, a wieczorem na gitarze basowej w zespole punkrockowym. Nigdy nie dzieliłem muzyki na poważną i rozrywkową, uważam, że te terminy są zupełnie chybione. Taki podział w dzisiejszej muzyce jest już chyba niepotrzebny. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania utworu, w którym ten podział zostanie zatarty, gdzie będą elementy muzyki młodzieżowej. AD: Stało się to już w "Pasji według św. Marka". PM: Tylko że tam wziąłem zespół rockowy, który grał coś a la heavy metal. Natomiast tu gra wyłącznie orkiestra symfoniczna. Nie ma żadnej elektroniki, są absolutnie tradycyjne instrumenty, które w wielu momentach naśladują brzmienia perkusji. Kupiłem mojemu synowi perkusję i zacząłem z nim bębnić najprostszy rytm i wtedy wpadłem na pomysł, żeby zamiast werbla użyć trąbek, zamiast hi-hatu - skrzypiec. AD: Od prób z mikrotonowością do pastiszu? PM: Wiele moich utworów było określanych mianem pastiszu, np. "3 for 13". Napisałem tam fugę czterogłosową. Ona się nie pojawia w postaci zasadniczej, ale sam utwór jest ciągiem wariacji na ten temat. I tutaj jest podobny zabieg, tylko nie ma barokowej fugi, ale tematy, którymi nawiązuję do muzyki klubowej, hip-hopu, trip-hopu, rocka. Są skretche i loopy, taśma puszczana od tyłu, czyli środki z repertuaru didżejów, ale wszystko rozpisane na orkiestrę symfoniczną. Mikrotony też są. AD: Solową partię wykonuje alt. Jakie teksty zaśpiewa Jadwiga Rappé? PM: Dużą rolę odegrały w tym utworze teksty napisane przez 25-letniego aktora Mateusza Kościukiewicza. Nie pisał poezji z myślą o publikacji, ale dla siebie, na skrawkach papieru albo wysyłał SMS-y do swojej dziewczyny. I ja to cytuję. Sądziłem razem z nim sylwestra, po północy zagrała muzyka klubowa, a on zaczął nagle slamować i mnie to zaintrygowało. One są napisane potocznym językiem, jakim mówią młodzi ludzie na ulicy. Taka dżungla miasta. Przypominają trochę poezję Mirona Białoszewskiego. AD: Dowcipny pan jest w tej symfonii. PM: No nie wiem. Ona jest raczej podszyta goryczą. Ważny był dla mnie aspekt młodości. Może to jakaś podświadomość, bo chociaż nie czuję się bardzo staro, to uważam młodość za okres zamknięty w moim życiu. Symfonia jest energetyczna. AD: Jest pan teraz w dobrym punkcie twórczości? Wziął się pan za wielkie formy. PM: Mam świadomość, że jestem bardzo nierównym kompozytorem. Miewałem długotrwałe kryzysy twórcze. Mijały lata, a ja nie byłem w stanie nic napisać, nie przychodziło mi do głowy nic intrygującego. Co można na to poradzić? Ale ponieważ coś tam jednak pisałem, powstawały niedobre utwory. Cały czas żyję więc w lekkiej obsesji, że przyjdzie czas niemocy. Za każdym razem, gdy rozpoczynam pracę nad nowym utworem, muzyką do filmu czy teatru, czuję się jak debiutant. Nie wierzę w coś takiego, jak doświadczenie w pracy twórczej. AD: Ma pan zwyczaj jeszcze coś poprawiać w partyturze? PM: Często zmieniam coś na próbach, a nawet po prawykonaniu, to są małe retusze. Ubolewam, że praca z orkiestrą to są cztery próby i koncert. Kompozytor pracuje w samotności, nie ma możliwości konfrontowania muzyki do pierwszej próby. Potem jest koncert i ocena, której kryteria nie są do końca jasne. Jedynym prawdziwym kryterium jest czas - coś przetrwa bądź nie. Lubię pracę w teatrze, gdzie siedzi się godzinami, próba się kończy wieczorem, ale nikt nie wychodzi, jest burza mózgów do rana. Podobne przeżycia miałem podczas prób do "Pasji", współpracując z Orkiestrą Aukso i Markiem Mosiem. AD: Mówił pan o zatarciu się podziałów w muzyce. A jak pan o sobie myśli? Kompozytor współczesnej muzyki poważnej czy już niepoważnej? PM: Ukończyłem Akademię Muzyczną, więc w pewnym sensie jestem twórcą akademickim, ale w liceum miałem zapędy do grania muzyki rockowej. Spotykałem się na Akademii Muzycznej z poglądem, że muzyka poważna to coś a priori lepszego, tak jakby w latach 60. nie było Beatlesów, Hendricksa czy Milesa Davisa. A przecież to przetrwało próbę czasu. Równocześnie było dużo muzyki akademickiej, która przepadła. AD: Kiedyś, mówiąc "muzyka", myślało się: Bach, Beethoven, Chopin. W tej chwili raczej Radiohead czy Massive Attack... PM: Akurat te zespoły bardzo lubię, ale rzeczywiście, to wszystko poszło w dziwną stronę. Dużą winę ponoszą za to media. W gazetach w dziale teatr czytamy o Warlikowskim, w dziale film - o Polańskim, a w dziale muzyka rzadko o Anderszewskim czy Oldze Pasiecznik, a regularnie o Lady Gagach. AD: To co pana jeszcze inspiruje? PM: W przypadku literatury i filmu łatwiej jest mówić o inspiracji, podczas gdy muzyka jest specyficzną niesemantyczną dziedziną sztuki. W młodości inspirowała mnie ona sama, dziś już chyba mniej. Lubię chodzić do kina i czerpię z niego, np. technikę montażu, jak w "Pasji". źródło: Gazeta.pl - WYWIAD z Pawłem Mykietynem
|