Polmic - FB

relacje i recenzje wydarzeń

Maciej Grzybowski - dyrektor artystyczny 4. Festiwalu „TRZY-CZTE-RY. Konteksty. Kontrasty. Konfrontacje”

Grzybowski MaciejZ Maciejem Grzybowskim, wybitnym polskim pianistą, dyrektorem artystycznym 4. Festiwalu „TRZY-CZTE-RY. Konteksty. Kontrasty. Konfrontacje”, który odbędzie się w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w dniach 28 maja 2019 – 19 czerwca 2019, rozmawiała Katarzyna Hushta.

KATARZYNA HUSHTA: Konteksty różnych epok, kontrasty w doborze środków, inspirujący się nawzajem artyści. To wszystko tworzy wyjątkowy klimat warszawskiego Festiwalu „Trzy, Czte - Ry ”. Czy mógłby Pan zdradzić szczegóły programu tegorocznej 4 edycji Festiwalu?

MACIEJ GRZYBOWSKI: Z okazji minionej 7 lutego dwudziestej piątej rocznicy śmierci Witolda Lutosławskiego proponujemy wysłuchanie kilku jego dzieł, m.in. Livre pour orchestre, Koncertu podwójnego, Pięciu pieśni do słów Kazimiery Iłłakiewiczówny. Jeden z koncertów poświęcamy obchodzącemu w tym roku osiemdziesiąte urodziny Szábolcsowi Esztényi'emu. Mistrz będzie improwizował wraz z zaproszonymi przez niego muzykami. Wystąpią też Marcin Zdunik z Szymonem Nehringiem.

Do czego Pan zachęca słuchaczy, układając taki właśnie program Festiwalu?

Do obcowania z pięknem. Cała reszta to refleksja słuchacza. Chcę ją jedynie pobudzić. Właśnie poprzez piękno. Staram się odnajdywać mniej czy bardziej ukryte dialogi między artefaktami nierzadko od siebie odległymi. Nie tylko czasowo. Zdarza się przecież, że dzieła powstające w tym samym roku więcej dzieli niż łączy, a kompozytorzy z tego samego pokolenia reprezentują diametralnie odmienną estetykę i stylistykę. Porównajmy choćby Gustava Mahlera i Richarda Straussa, a zwłaszcza Arnolda Schönberga i Sergieja Rachmaninowa. Twórcze może być też zderzenie ze sobą kompozycji na zasadzie kontrastu, gdzie na tle danej retoryki odmienna od niej tym wyraziściej nam się komunikuje. Bywa, że w takiej konfrontacji tkwi kontekst, który może nieść ze sobą więcej niż racjonalny dialog.

 

Czytając wywiady z Panem wywnioskowałam, że bardzo Pan ceni twórczość Andrzeja Czajkowskiego, polskiego pianisty i kompozytora żyjącego w latach 1935-1982 . Co niezwykłego odnajduje Pan w twórczości tego artysty?

Idealną syntezę fenomenalnej intuicji i takiejż inteligencji. Doskonały warsztat i szczyty wyrafinowania. Ekstatyczną osobowość i wielką dyscyplinę. Kompulsywny żywioł i dystans wytrawnej refleksji. Andrzej Czajkowski to genialny talent uwikłany w mroczne dzieje XX-wiecznego barbarzyństwa europejskiej kultury, którego stał się jedną z milionów ofiar. Podwójnie jednak uprzywilejowaną. Dane mu bowiem było ocalić życie, mógł też dać swojej traumie świadectwo zaklęte w pozawerbalną retorykę muzyczną.

Czy znajomość życiorysu kompozytora poszerza pole widzenia w pracy nad utworem, czy może zamyka na poszukiwanie czegoś uniwersalnego, ukrytego w muzyce?

Na podstawie dzieła, zwłaszcza muzycznego, nie można opisać życia kogokolwiek. Oczywiście trudno unikać wiedzy. Ale w uprawianiu sztuki ona jedynie podwyższa wymagania, a nie cokolwiek ułatwia. Dzieło muzyczne ma swoje własne cechy osobowościowe, własną strukturę, własną ekspresję. To w pełni ukształtowany byt, postać piękna. Można się pasjonować mniej czy bardziej zewnętrznymi relacjami między nim a jego twórcą, jego losami i czasami. Ale bezpośredniego wpływu nie widzę tu żadnego. Dzieło powinno przemawiać per se. Komentarz do niego miejsce mieć może. Dlaczego nie. Ale nie przed, a po akcie twórczym. W sztuce rozważania teoretyczne zawsze idą po działaniu praktycznym. Swoją Sonatę skrzypcową e-moll Mozart napisał po śmierci matki. To wielki akt rozpaczy i rezygnacji, paroksyzm bólu, żałoba i wspomnienie. Ale gdybyśmy jedynie do tego sprowadzili to wstrząsające dzieło, po prostu byśmy się z nim minęli. Nie spotkalibyśmy go na drodze wędrówki naszej wyobraźni, duchowości.

Sukces. Pojęcie bardzo subiektywne i niejednoznaczne. Czym, wg Pana, powinien być on dla muzyka?

Nie wiem, czym sukces być powinien. Najpewniej można go rozumieć różnorako. Jeśli chodzi o sukces artystyczny, to dla mnie jest nim samospełnienie, realizacja tego, bez czego nie byłaby możliwa nasza egzystencja. Być może nawet nie jedynie artystyczna. Sukcesem jest okiełznanie dwóch najdroższych na rynku walut: wolności i czasu. To one umożliwiają pełną emanację tego, czym jest fenomen człowieczej niepowtarzalności.

Na co należy zwracać uwagę podczas procesu twórczego, by jak najlepiej zrozumieć istotę muzyki?

To, czym się zajmuję, to wykonywanie. Czyjejś muzycznej kompozycji. Mój zawód polega na analizie testamentu, który autor pozostawił w partyturze, zsyntetyzowaniu go w czytelny przekaz i zakomunikowaniu. Taka analiza wg mnie powinna jednak prowadzić ku samym źródłom kompozytorskiej inspiracji, ku metafizyce wyobraźni, którą kompozytor zmaterializował w konkrecie swojego dzieła. To złożona praca. Z jednej strony bowiem należy utwór wykonać, biorąc pod uwagę wszystkie, a nie jedynie dowolnie wybrane jego parametry (któż bowiem to zrobi, jeśli zaniedba to do tego powołany – wykonawca?), z drugiej zaś próbować nawiązać duchowy kontakt z ideą przyświecającą twórcy, a jeszcze bardziej z osobowością samej kompozycji, która jest bytem samym w sobie, żyjącym własnym autonomicznym życiem. Taka praca to połączenie odpowiedzialnego wnikania w pozostawiony przez kompozytora zapis i podświadomego, intuicyjnego nawiązywania kontaktu z naturą i energią artystycznego dzieła.

Obecnie mamy bardzo ułatwiony dostęp do różnego typu nagrań muzycznych. Jaka, zdaniem Pana, jest różnica pomiędzy muzyką wykonywaną na żywo a utrwaloną na nośnikach?

Jako uprawiający zawód muzyka wykonawcy nie widzę tu istotnego rozróżnienia między muzyką graną podczas koncertu a tą nagraną i potem puszczaną z płyty. Komunikuję to, co sugeruje mi moja wyobraźnia. Warunki wobec tego zewnętrzne: koncert, studio – nie mają tu znaczenia.

Jak możemy wykorzystać różnorodność, która objawia się w momencie konfrontacji, jak czerpać z różnic interpretacyjnych, które niekiedy wprowadzają podział między artystami?

Myślę, że do wykorzystania różnorodności, jakie niesie nam rzeczywistość, czy do czerpania z różnic interpretacyjnych (choć nie ograniczałbym naszej refleksji wyłącznie do takich) potrzebna jest otwartość. A raczej potrzebna jest otwartości takiej potrzeba. Potrzeba trudno poddaje się woli. Oczywiście można skłaniać się do budzenia w sobie określonej potrzeby. Tyle że silniejsza może okazać się potrzeba idąca w stronę przeciwną. Cóż wówczas robić? Jeśli mamy pokorę wobec własnych uwarunkowań (za postacią której umie się kryć konformizm lub lęk przed ryzykiem samopoznania), rezygnujemy z czerpania z różnorodności, czując lub wiedząc, że nas ona nie wzbogaci, gdyż nasz potencjał jest już wystarczająco zagospodarowany. Jeśli jednak nasza ambicja (na przerost której czasami nie dajemy baczenia) nakazuje nam np. estetyczną eksplorację, a nie umiemy się temu nakazowi oprzeć, ryzykujemy otwarcie na prawdopodobny chaos zewnętrznej wobec nas rzeczywistości, która może dać radykalną kontrę naszemu wewnętrznemu porządkowi. Pytanie, czy nasz świat wewnętrzny jest aż porządkiem, a ten zewnętrzny tylko chaosem, stale jest otwarte. Wiele przemawia za tym, że to nasze sterujące nami libido jest emanacją chaosu, podczas gdy otaczający nas świat nadaje mu kontekst dialektyczny. W programach koncertów staram się dać słuchaczowi szansę stanięcia wobec siebie i swoich preferencji, ale także szansę poniesienia ryzyka dowiedzenia się o sobie czegoś, czego bez tej szansy, bez tych kontekstów, kontrastów czy konfrontacji by się nie dowiedział. Najistotniejsza jednak pozostaje tu szansa, jaką słuchacz może dać samemu sobie.