Polmic - FB

newsy ze świata

NOWOJORSKA KRONIKA MUZYCZNA: Roman Markowicz - Zakończenie Roku Chopinowskiego

Yulianna AvdeevaA więc obchodzony na całym świecie Rok Chopinowski dobiegł końca, a na nowojorskim gruncie związane to było z pojawieniem się Yulianny Avdeevy, laureatki I nagrody XI Konkursu Chopinowskiego w Warszawie.
Jej nowojorska wizyta była rezultatem współpracy, jaką nawiązała się pomiędzy Filharmonią Nowojorską a Fundacją im. Beethovena, na której czele stoi pani Elżbieta Penderecki, znana dziś nie tylko jako małżonka wielkiego kompozytora, ale głownie jako liczący się impresario i organizatorka Festiwalu Beethovenowskiego. Dla przypomnienia więc: dzięki staraniom pani Pendereckiej i jej usilnym wysiłkom (czyt.: zdobywanie funduszy) podczas swojego tournee po Europie Filharmonia Nowojorska pojawiła się w Warszawie z dwoma koncertami i podczas pierwszego z nich jako solistka wystąpiła właśnie zwyciężczyni Konkursu, rosyjska pianistka Avdeeva. Ta „transakcja wiązana”, niespotykana dotąd, przewidywała również udział tej samej pianistki w koncercie Filharmonii Nowojorskiej na ich rodzimym gruncie. Było to o tyle ewenementem, iż tradycyjnie nawet laureaci znanych, czy nawet wielkich konkursów czekają latami zanim się pojawią jako soliści tej orkiestry. Zazwyczaj wiąże się to z przesłuchaniami dla dyrektora artystycznego , w tym wypadku byłby nim Alan Gilbert i planowania na kilka lat do przodu. Tym razem, ponieważ finał Konkursu nastąpił zaledwie na kilka dni przed pojawieniem się Nowojorskich Filharmoników w naszej stolicy i ponieważ był to Rok Chopinowski, postanowiono uczynić coś dotąd niespotykanego i uczcić tę rocznicę właśnie poprzez zaprezentowanie laureatki I nagrody na warszawskiej i nowojorskiej estradzie.
W przeddzień koncertu filharmonicznego w Konsulacie Generalnym Rzeczpospolitej odbyło się uroczyste spotkanie nazwane godnie „Grand Finale of the 2010 Chopin Year Celebrations”. Gośćmi honorowymi byli obok wspomnianej już pani Elżbiety Pendereckiej, Waldemar Dąbrowski, były minister kultury, a dzisiaj dyrektor Teatru Wielkiego i przewodniczący Komitetu Obchodów Chopin 2010, oraz sama Yulianna Avdeeva, która wbrew naszym oczekiwaniom zaszczyciła nas nie pół-recitalem, ale jedynie kilkoma kompozycjami Chopina i jednym bisem. Jej występ poprzedzony był sympatycznymi komentarzami pani Pendereckiej i pana Dąbrowskiego, którzy zrelacjonowali swój udział w obchodach Roku Chopinowskiego. Mówiąc o globalizacji i powszechnej popularności Chopina na całym świecie dyrektor Dąbrowski w dość zabawny sposób zwrócił uwagę na to, że doszło do tego, iż to Polska promuje dziś rosyjskich artystów.

Na program jej mini-recitalu złożyły się Walc As-dur op34/1, Nokturn Des-dur op.27/2 i Polonez As-dur op.53; jedynym bisem, pomimo entuzjastycznego przyjęcia i owacji na stojąco, był Mazurek Des-dur op.30/3. Avdeeva, tradycyjnie już unikająca kobiecych strojów (podobnie do Francuzki Helen Grimaud) przy fortepianie wygląda na skrupulatną, staranną uczennicę. Jej gesty są ograniczone i nie wydaje się, iż cokolwiek czyni na pokaz. W przeciwieństwie do milionów specjalistów, którzy podczas konkursów wydają się pojawiać w Polsce, moje kontakty z jego uczestnikami były wysoce ograniczone. Oglądany w Internecie koncert laureatów nie dał mi wystarczającej szansy na ocenę ani poziomu konkursu, ani pełnych kwalifikacji pianistów. Czynię te spostrzeżenia, ponieważ jako recenzent musiałem się zastanowić, jak właściwie słuchać tej pianistki, która przybyła tu jako - niestety -  kontrowersyjna zwyciężczyni prestiżowego konkursu. A więc zamknąć oczy i po prostu słuchać jej Chopina (który od pierwszych dźwięków nie był „moim” Chopinem), słuchać przez pryzmat innych laureatów (którzy w momencie zdobywania I nagrody byli niejednokrotnie o wiele od Yulianny młodsi), czy też przez pryzmat takich pianistów jak Zimerman, Argerich, Ashkenazy, którzy w jej wieku 26 lat byli już całkowicie uformowanymi artystami? Wnikliwy czytelnik powinien domyśleć się już w tym momencie, że moje wrażenia nie były całkowicie wolne od budzących wątpliwość refleksji. W Walcu As-dur odczuwałem albo zdenerwowanie, albo brak oddechu. Było to poprawne wygrywanie nut, bez specjalnej uwagi poświęconej zmianie nastrojów, czy kołyszącemu rytmowi tego salonowego tańca. Jeśli przyjąć, że Nokturn Des-dur jest namiętnym dialogiem/duetem dwóch kochanków, to w grze rosyjskiej pianistki nie odczułem ani pasji, ani namiętności, ani bel-canta. Polonez As-dur posiadał więcej kontroli i dobrego smaku niż wersja jej starszej koleżanki Olgi Kern, która kilka tygodni wcześniej prezentowała go podczas koncertu w Alice Tully Hall. Jej polonez posiadał może siłę, ale nie odczuwałem tam majestatu, dramatu, heroizmu. Zagrany na bis Mazurek Des-dur był również całkiem monochromatyczny, mimo że jest tam miejsce na zadumę i na zawadiactwo. Sam rytm mazurka pozostawiał w moich uszach więcej niż trochę do życzenia. Po dwudziestu minutach muzyki skonstatowałem, że z gry laureatki nie pamiętam ani jednego detalu.
Czy poddaję Avdeevą zbyt skrupulatnej egzaminacji? Czy umniejszam jej pianistyczne zdolności? Poszukuję dziury w całym? Wydaje mi się, że patrzę na jej wykonania nie tylko przez pryzmat innych wybitnych chopinistów (kilku zaledwie wspomnianych powyżej), których dał nam ten konkurs, ale też z perspektywy dzisiejszych interpretatorów Chopina. Jestem czasami zaskoczony, że niezliczeni komentatorzy wymieniając niezbędne atrybuty „idealnego chopinisty” zapominają, że - przynajmniej w moi zrozumieniu - kompozycje Chopina są niejednokrotnie jego autoportretem, są jego profilem psychologicznym. I dwoma elementami osobowości Chopina, które przy interpretacji jego poniektórych kompozycji ja uważam za niemal konieczne, są elegancja i kapryśność. Ja nie widzę, jak można poprawnie zagrać mazurki, czy walce, czy nawet polonezy zapominając o tych elementach. Kapryśna osoba często z minuty na minutę zmienia zdanie, zmienia humor, tak samo, jak zmienia się z taktu na takt nastrój muzyki Chopina. Mazurki są jej pełne, ale mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Zdefiniować elegancję jest równie trudno jak przysłowiową pornografię: spostrzegamy ją kiedy mamy z nią do czynienia, kiedy ją widzimy. spostrzegalna. Jeśli farmera z Vermontu ubrać w garnitur z Brookes Brothers, będzie w nim wciąż wyglądać jak farmer, ponieważ jego estetyka nie objawia się w noszeniu garnituru na co dzień. Z elegancją potrzeba się zżyć, jej nie nabywa się z dnia na dzień. I chyba jest bardzo trudno jej nauczyć. Te dwie wspomniane cechy były charakterystyczne - może nie zawsze w tym samym momencie - dla wielkich chopinistów, do których w moim mniemaniu należeli Artur Rubinstein (nie ten z nagrań, ale ten z koncertów na żywo, kiedy kilka nietrafionych nutek czy akordów nie robiło mu wielkiej różnicy), Horowitz (neurasteniczny i wysoce kapryśny osobnik, który genialnie interpretował pełne kaprysu mazurki), Cortot (którego gra posiadała szarm), Moiseiwitch, Friedman i paru innych. Spośród względnie współczesnych sowieckich pianistów jedynie zmarły już 50 lat temu Grigory Ginzburg posiadał wspomniany szarm i elegancję: te dwa pojęcia do dziś dnia wydają mi się wręcz nieobecne w grze sowieckich muzyków. Równie ważnym elementem, też chyba nie do końca zrozumiałym przez pianistów i krytyków, jest kantylena: łączenie ze soba nut może być legatem, nawet doskonałym, ale to wcale nie znaczy, że gra brzmi jak śpiew. Mało kto zadaje sobie trud zaśpiewania linii melodycznej i potem skopiowania tego na klawiaturze. Wszyscy mówią o śpiewnej grze, ale mało kto potrafi imitować śpiewną frazę. Czy można się więc dziwić wykształconej w sowieckim systemie Avdeevej, że wspomniane przeze mnie cechy są w jej grze nieobecne? Czy zrobiła ona na mnie mniej korzystne wrażenie niż jej poprzednik Rafał Blechacz? O ile wiem, w jego przypadku stara anegdotka, cytowana wielokrotnie przez wielkiego Artura R., o uczniu i profesorze była może akuratna, w przypadku Avdeevej byli inni, ponoć grający lepiej. Dla przypomnienia: student triumfalnie oznajmia profesorowi, ze właśnie wygrał konkurs pianistyczny, na co profesor spokojnie zapytuje: „to inni grali tak podle?”
Oficjalny nowojorski debiut Yulianny Avdeevy z Filharmonią był sukcesem. Sala była rozprzedana, publiczność zgotowała jej bardzo serdeczne, wręcz entuzjastyczne przyjęcie i co rzadko się podczas koncertów symfonicznych zdarza, zagrała solowy bis (tym razem ślicznie zagrany Mazurek a-moll op.68/2). Może nie było to najważniejszym aspektem koncertu, ale po raz pierwszy chyba w życiu widziałem pianistkę przyodzianą we frak: prawdziwy frak, z połami. Ale jak mawiali niegdyś Rosjanie o homoseksualizmie Czajkowskiego: kochamy go nie tylko za to. Jej interpretacja nie różniła się zasadniczo od wersji, jaką kilka tygodni wcześniej prezentowała w Warszawie. Było tu sporo rzeczy, które mi się spodobały, jak na przykład fakt, iż nie traktowała chopinowskich figuracji wyłącznie jako palcówki, ale bardziej melodycznie. Nie byłem przekonany fluktuacjami tempa i nadmiarem niuansów: dla mojego ucha było by plusem więcej prostoty, grania szeroką frazą raczej niż krótszymi odcinkami. Nie spodziewałem się swojej reakcji, ale niezbyt przeze mnie poważana Olga Kern grała dwa tygodnie temu tez sam koncert chyba z większą naturalnością i temperamentem. Nie sugeruję się zazwyczaj opiniami innych słuchaczy, ale kilku profesjonalistów zadało publicznie to samo pytanie: ”i za TO dostaje się dziś w Warszawie pierwszą nagrodę?”
W pierwszej części dyrygent nie miał chyba łatwego zadania akompaniując solistce ze względu na wspomniane już wahania tempa; ponadto zdarzały się momenty nie najlepszego balansu, kiedy solówki instrumentalne zagłuszały wprost solową linię fortepianu. Zdecydowanie pragnąłbym posłuchać jej w innym, bardziej zróżnicowanym repertuarze i mam nadzieję, że po udanym debiucie na jej kolejny występ w Nowym Jorku nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.

Lokalne obchody chopinowskiej rocznicy odzwierciedliły się w serii chopinowskich recitali Garricka Ohlssona, które prezentował w Alice Tully Hall pod egidą Great Performers At Lincoln Center. Dwa ostatnie miały miejsce w listopadzie i grudniu: oba po raz kolejny utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten skądinąd nadzwyczajny pianista i przed 40 laty również zwycięzca warszawskiego Konkursu, nie jest chyba prawdziwie naturalnym chopinistą. Przed 15 laty w tej samej sali przedstawił imponujący cykl sześciu monumentalnych recitali, podczas których grał wszystkie kompozycje, które Chopin zaaprobował za życia, a wiec od opusu1 po opus 64. Jest on jednym z niewielu dziś pianistów, którzy rzeczywiście posiadają w swoim repertuarze komplet dzieł Chopina (inni nagrali wszystkie kompozycje, ale nigdy ich nie wykonywali publicznie). Tym razem był to raczej przekrój: wielkie dzieła jak sonaty, ballady, scherza, czy fantazja przeplatane zostały pomniejszymi: kilka mazurków, nokturnów, etiud, ale nigdy całe cykle. Żałowałem trochę, iż więcej miejsca nie poświęcił mniej znanym młodzieńczym kompozycjom. Jedynym wyjątkiem było wykonanie, brawurowe jak zawsze, gigantycznie trudnego i rzadko granego Allegro de Concert op.46, w którym udowodnił niebywałe wręcz rzemiosło pianistyczne. Ohlsson mógł swój cykl uczynić odmiennym, wyjątkowym, ale zdecydował grać dokładnie to, co inni, tyle że może lepiej niż jego słynny kolega Pollini, bo tego gry nie bardzo ostatnio trawię. W jego interpretacjach jest zawsze wysokiej klasy profesjonalizm, inteligencja, ciekawe pomysły łączenia ze sobą równych kompozycji, ładny dźwięk (na ile pozwalał mu na to marny gatunkowo instrument). I w niemal wszystkich kompozycjach oferowanych przez niego odczuwałem akcent pozwalający na rozpoznanie, że mówca języka się dopiero nauczył, a nie obcował z nim od dzieciństwa. Nie czuję się całkiem komfortowo słuchając jego Chopina.
Roman Markowicz, Nowy Jork - 7 stycznia 2011