A słowo stało się...
...motywem przewodnim 55. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” (21-29 września 2012). Mowa, śpiew, wypowiedź – elementy te, połączone z nowymi technologiami, doszły do głosu już w pierwszym dniu tegorocznej edycji.
Koncert inauguracyjny w Filharmonii Narodowej otworzyło polskie prawykonanie Uwertury Pittsburskiej (1967) Krzysztofa Pendereckiego, przywołujące czasy królowania sonoryzmu. Efekty znane z utworów na smyczki kompozytor opracował tu na potrzeby symfonicznej orkiestry dętej. To kolejna gratka dla obecnych na Jesieni entuzjastów twórczości Pendereckiego, po ubiegłorocznej pamiętnej prezentacji słuchowiska Brygada śmierci.
Muzyka symfoniczna przemówiła ludzkim głosem w utworze Speakings (2007-08) Jonathana Harvey'a, uhonorowanym Prince Pierre de Monaco Prize. W ostatniej części trylogii zainspirowanej buddyjską ideą oczyszczenia brytyjski kompozytor połączył nagrania głosów poddanych analizie spektralnej z partią instrumentalną (Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Pascala Rophé). Klamrę tej monumentalnej kompozycji, stanowiącej jeden z najmocniejszych punktów programu, stanowiły odgłosy niemowlęcia. Metafora orkiestry – dziecka naśladującego ludzką mowę – matkę? Dyskretne nawiązanie do reinkarnacji?
Nietypowy rodzaj wypowiedzi stanowiła scena koncertowa Ein Brief (List, 1985-86) na mezzosopran i orkiestrę Mauricio Kagela. Cała treść korespondencji, oprócz otwierającego zwrotu „Moje Kochanie”, kryła się w wokalizie Lilianny Zalesińskiej. Słuchaczom pozostawiono swobodę odczytania zawartych w tych frazach emocji – najwyraźniej dość silnych, skoro wraz z ostatnimi taktami karty miłosnego listu zostały podarte.
Rozalie Hirs – holenderska kompozytorka i poetka, uczennica Louisa Andriessena i Tristana Muraila – przywiozła do stolicy utwór Roseherte (2007-08) na wielką orkiestrę i elektronikę. Swą nazwę zawdzięcza on mitycznemu holenderskiemu zwierzęciu z czasów średniowiecza, żyjącemu w głębinach serca. Roseherte (jeleń róży) zostaje zbudzony ze swego wiecznego snu przez okcytańskiego jednorożca. Razem wychodzą na deszcz, przez który przebija słońce, i na srebrnoszarym niebie pojawia się tęcza. Śpiewają o zeppelinach i przefruwających obok balonach – czytamy w książce programowej. Baśniowa atmosfera tchnęła również z samej muzyki, opartej na kojącym, ustawicznym wybrzmiewaniu długich akordów. Tytuł utworu, utrzymany w średniowiecznej formie języka niderlandzkiego, wywodzi się od mojego imienia i nazwiska. Roseherte mówi m.in. o przebudzeniu, narodzeniu się w muzyce na nowo. Jest mi on bardzo bliski, gdyż tworząc go znalazłam coś, czego szukałam bardzo długo – zdradziła artystka podczas spotkania w Austriackim Forum Kultury.
Do klubu festiwalowego zawitał także czeski kompozytor Kryštof Mařatka, twórca cyklu pieśni antropoidalnych na sopran i orkiestrę Zverohra (Gra zwierząt, 2008). Ten wdzięczny utwór stanowi drugą część trylogii inspirowanej początkami sztuki i muzyki. Podczas gdy Otisk (Odcisk) przedstawiał wizję początków muzyki instrumentalnej z ery paeolitu, Gra zwierząt sięga jeszcze dalej, do korzeni głosu ludzkiego. Jak przyznał mieszkający od 1994 w Paryżu Mařatka, najważniejszym źródłem pracy nad tym utworem były dźwięki wydawane przez jego dzieci, nagrywane od dnia narodzin do trzeciego roku życia. Ma to związek z teorią lingwistyczną, iż dziecko ucząc się mówić przechodzi przez wszystkie etapy rozwoju języka człowieka pierwotnego – mówił. Rytualna w charakterze partia wokalna została napisana dla Eleny Vassilievej, która w piątkowy wieczór niestrudzenie imitowała nieokrzesane odgłosy pierwotnego człowieka. Mówiąc o języku paeolitycznym zazwyczaj mamy na myśli głos męski. Wielką zasługą tego utworu jest, że został napisany na głos kobiecy – stwierdziła obecna na spotkaniu charyzmatyczna uczennica Elisabeth Schwarzkopf. Trzeci element trylogii Mařatki, Vabeni, rituel des fossiles prehistoriques de l'Homme na chór i orkiestrę, zostanie wykonany pod dyrekcją kompozytora 9 listopada 2012 w Łodzi.
Coś z rytuału miał w sobie również drugi piątkowy koncert, przeobrażający Fabrykę Trzciny w gabinet alchemii dźwięku. Scena zapełniła się kilkunastoma miniaturowymi pianinami i fortepianami, na których Paweł Romańczyk i Sławomir Kupczak (duet Małe Instrumenty) z dziecięcym zapałem kreowali świat brzmieniowych form. Kolejne dźwięki Music for Amplified Toy Pianos (1960) Johna Cage'a sączyły się niczym krople magicznego eliksiru.
Prawdziwą mieszankę wybuchową stworzył za to Krzysztof Knittel w prawykonanym free for(m) macwin_2 na live electronics (2012). Przemiana ruchu ciała kompozytora w dźwiękowe złoto zakończyła się sukcesem. Niemała w tym zasługa patchu MaWe stworzonego przez Marka Chołoniewskiego i Marcina Wierzbickiego oraz instrumentów zbudowanych przez Piotra Sycha (zwłaszcza magicznej harfy ISA, przy której theremin wydaje się być reliktem prastarej cywilizacji). Zamieszczony w książce programowej opis utworu kompozytor poprzedził rozważaniami nad istotą formy swobodnej improwizacji. Przytoczył m.in. anegdotę Frederica Rzewskiego, który wystąpił z recitalem w Fabryce Trzciny na zeszłorocznej Jesieni: W 1968 roku na jednej z rzymskich ulic wpadłem na Steve'a Lacy'ego. Od razu wyjąłem dyktafon i poprosiłem, żeby w ciągu 15 sekund powiedział mi, na czym polega różnica między kompozycją a improwizacją. Odpowiedział: „Różnica między kompozycją a improwizacją jest taka, że w przypadku kompozycji masz tyle czasu, ile chcesz, żeby w 15 sekund odpowiedzieć na to pytanie. W improwizacji natomiast masz 15 sekund”. Ta odpowiedź trwała dokładnie 15 sekund i do dziś pozostaje najlepszą znaną mi odpowiedzią na pytanie, które zadałem.
Marek Dolewka