Skip to main content

Czuję się szczęśliwa!

Święto. Jak zauważył Hans-Georg Gadamer, kategoria ta jest bez wątpienia bliska doświadczeniu sztuki. W niedawne wtorkowe, majowe popołudnie przekonałem się o prawdziwości tego twierdzenia w dwojaki sposób. Po pierwsze – poprzez uczestnictwo w koncercie symfonicznym. Takie wydarzenie każdorazowo przypomina mi udział w misterium, gdzie wraz z innymi słuchaczami, ale też wykonawcami, zbieramy się w szczególnym dla nas miejscu, jakim jest sala koncertowa, i tworzymy wspólnotę. Wspólnotę, którą spaja Muzyka. Razem przeżywamy różnorodne emocje oraz jesteśmy współtwórcami jednego, niepowtarzalnego momentu.

Ale ten koncert był szczególny. Jako wspomniana wspólnota, zebrana w murach katowickiej Filharmonii Śląskiej im. Henryka Mikołaja Góreckiego, świętowaliśmy 75. urodziny Joanny Wnuk-Nazarowej. To wokół tej wszechstronnie utalentowanej kobiety: kompozytorki, menedżerki, organizatorki życia muzycznego angażującej się też w sprawy społeczne i polityczne, w końcu – Damy Orderu Orła Białego – skoncentrowane były wydarzenia tego wieczoru. A należały do nich: pokaz filmu dokumentalnego Pod presją dźwięku i słowa

w reżyserii Violetty Rotter-Kozery, poświęconego solenizantce, rozmowa z artystką oraz koncert. Można więc powiedzieć – święto do kwadratu!

Idąc tym tropem, złośliwiec mógłby rzec: „Święto do kwadratu? Co za dużo, to nie zdrowo”. Odpowiedziałbym mu jednak: „Otóż nie tym razem”. Nawet więcej – sama postać i dokonania solenizantki, jak też jej twórczość, zaintrygowały mnie. Wszystko to sprawiło, że chciałem wysłuchać kolejnych kompozycji – i wydaje mi się, że pozostali słuchacze podzielali moje odczucia. Ale po kolei, nie wyprzedzajmy faktów.

Preludio

Zacznę od słów, które spotkały się z aprobatą publiczności zgromadzonej w sali kameralnej Filharmonii Śląskiej podczas konwersatorium, którego bohaterką była Wnuk-Nazarowa. Brzmiały one: „Czuję się szczęśliwa!”. Przyczyna tego stanu szczęśliwości jest nieco prozaiczna – po latach pracy na rzecz kultury (stanowisko dyrektora najpierw Filharmonii Krakowskiej, później NOSPR, teka Ministerstwa Kultury i Sztuki), artystka w końcu ma czas na to, co kocha: tworzenie muzyki w zaciszu czterech ścian. A o tym, jak kompozytorka ceni sobie spokój podczas pracy nad utworami, publika dowiedziała się już wcześniej – ze wspomnianego filmu dokumentalnego.

Efektem reaktywowanej w ostatnich latach działalności twórczej Joanny Wnuk-Nazarowej jest, oprócz opery Wanda, o której opowiadał ów film, Koncert skowronkowy na klawesyn amplifikowany i orkiestrę kameralną. Ten, jako dzieło upamiętniające 90. rocznicę urodzin Henryka Mikołaja Góreckiego, mieliśmy okazję wysłuchać na zakończenie dnia. Artystka inspirowała się nie tylko słynnym Koncertem na klawesyn i orkiestrę op. 40, ale też, jak sama wspomina, nawiązała do Lerchenmusik op. 53 Góreckiego. Oprócz Koncertu skowronkowego, w programie koncertu znalazł się jeszcze jeden utwór Wnuk-Nazarowej: Lamento na obój i orkiestrę smyczkową z 1983 roku. Poza tym nie mogło zabraknąć muzyki tworzonej przez mistrzów i twórców bliskich solenizantce. Publiczności zaprezentowano więc wspomniany Koncert na klawesyn i orkiestrę smyczkową op. 40 Henryka Mikołaja Góreckiego oraz Sinfoniettę nr 3 „Kartki z nienapisanego dziennika” Krzysztofa Pendereckiego – pedagoga Wnuk-Nazarowej.

Śląskiej Orkiestrze Kameralnej z dyrygentem Yaroslavem Shemetem na czele towarzyszyli: Aleksandra Gajecka-Antosiewicz (klawesyn) oraz Mariusz Pędziałek (obój).

Finale

Jak to z koncertami okolicznościowymi bywa, na muzyczne przeżycia trzeba trochę poczekać. Pierwszeństwo mają bowiem przemówienia zaproszonych gości. Ale te we wtorkowy wieczór zaplanowano tak, aby z jednej strony odpowiednio uhonorować solenizantkę, z drugiej zaś – nie zanudzić publiczności. Adam Wesołowski, dyrektor Filharmonii Śląskiej, w roli prelegenta poradził sobie dobrze – ale nie nienagannie. Przydarzały mu się bowiem drobne przejęzyczenia, np. Lachenmusik Góreckiego (zamiast Lerchenmusik). A jak zaprezentowała się sama muzyka?

Lamento, otwierające wydarzenie, wprowadziło atmosferę zadumy, oczekiwania i powagi. Dość nietypowo, jak na urodzinowy koncert. Trzeba jednak przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda. Taki powolny „gest otwarcia” doskonale przygotował na późniejsze doświadczenie żywiołu Góreckiego, specyficznej nostalgii Pendereckiego i zwiewności utworu finałowego. Można by rzec, że doświadczenia pracy w instytucjach kultury nie poszły na marne (bowiem program tworzono we współpracy z Wnuk-Nazarową).

Jako, że twórczość solenizantki nie należy do powszechnie znanych, Lamento było zapewne pierwszym spotkaniem z jej muzyką dla wielu osób zgromadzonych na widowni. Muszę przyznać, że dla mnie również. Zastanawiałem się, w jakim kierunku podążyła ta wykształcona w klasie mistrza awangardy artystka. Dziś już wiem, że odpowiedź na moje pytanie brzmi: w swoim własnym.

Było bowiem i modernistycznie, i tradycyjnie. Całość osnuta została długimi, pełnymi żalu dźwiękami orkiestry, która przeważała nad oszczędnie zakomponowaną partią oboju. Dominowała cicha dynamika, choć znalazła się też przestrzeń dla głośnego lamentu. Miejscami na pierwszy plan wychodziły strzępy krótkich motywów, melodii i gestów, a poszczególne sekcje i instrumenty zdawały się niekiedy podejmować żałobny dialog. Ostatnie momenty utworu wypełnił wzruszający, wyciszający gest zamknięcia oboju. Jak na uczennicę Pendereckiego przystało, nie brakowało efektów sonorystycznych, takich jak wydobywanie dźwięków perkusyjnych poprzez stukanie w wiolonczele i kontrabasy. Co ciekawe, obsadę orkiestry smyczkowej dopełniła piła. Podsumowując, w tej kompozycji Joanna Wnuk-Nazarowa pokazała swój talent i umiejętności w zakresie kształtowania formy i dramaturgii dzieła.

Lamento rozpoczęło koncert urodzinowy, a Koncert skowronkowy na klawesyn amplifikowany i orkiestrę kameralną zakończył całe wydarzenie. Zakończył i dopełnił paletę uczuć o te najbardziej zbliżone do atmosfery świętowania – radość, żartobliwość, lekkość, zwiewność.

Już po pierwszych taktach utworu nasunęły mi się skojarzenia z muzyką francuską – wyczulenie na barwę; taneczność; eksplorowanie skali całotonowej; a przy tym niezwykła lekkość. Wszystko to przywodziło mi na myśl dzieła takich twórców, jak Claude Debussy, Maurice Ravel czy Erik Satie. Nie sposób też zapomnieć przy tej okazji o innym francuskim twórcy – największym ornitologu wśród kompozytorów – Olivierze Messiaenie.

Szczególnie ujęła mnie lekko repetytywna i senna część środkowa, która attacca przeszła w perkusyjny, energiczny – ale dość krótki – finał. Ten pozostawił słuchaczy w uczuciu niedosytu, toteż na bis wykonano go ponownie. Jego żywiołowość przywiodła mi na myśl drapieżny temperament niektórych utworów Góreckiego.

Kompozytorka pomyślała o amplifikacji klawesynu. Przez moment zastanawiałem się, czy celem takiej strategii będzie eksploracja rozszerzonych technik wydobycia dźwięku, znanych ze współczesnych, awangardowych utworów. Ale wykonanie Koncertu skowronkowego nie potwierdziło tej tezy – nagłośnienie instrumentu pozwoliło dostrzec możliwości barwowe tego instrumentu i sprawiło, że jego dźwięki mogły być słyszalne wśród gąszczu orkiestry (pozbawionej sekcji dętej blaszanej).

Kompozycje Joanny Wnuk-Nazarowej okazały się więc różnorodne, pomysłowe i pozbawione nudy. Nie można ich porównywać z aktualną twórczością awangardową, ale przez swoje subtelne nawiązania do języka tradycji są zrozumiałe dla szerszej publiki. I cóż – miejscami potrafią nią prawdziwie zawładnąć!

Exordium i conclusio za nami. Pora więc omówić to, co stanowiło wypełnienie tych ram – nie byle jakie! Tuż po Lamento wykonano bowiem Koncert na klawesyn i orkiestrę op. 40 Góreckiego. Jest to utwór, który darzę szczególnym uczuciem, toteż tego wieczoru czekałem z niecierpliwością na to, by usłyszeć go na żywo. I nie zawiodłem się. Dyrygent uzyskał całą paletę emocji – patos, smutek, żal, ale i typowo góralski humor. Orkiestra wydobywała nasycone dźwięki, a solistka robiła, co mogła, aby zagrać każdą nutę zapisaną przez kompozytora. Ostatecznie, momentami nieco rozmijała się z zespołem, ale po chwili wszystko wracało na właściwe tory. Wydaje mi się, że sam twórca mógłby być zadowolony z takiego wykonania swojego dzieła.

Zupełnie inaczej wypadła Sinfonietta nr 3 „Kartki z nienapisanego dziennika” Pendereckiego. Utwór ten powstał na kanwie III Kwartetu smyczkowego „Kartki z nienapisanego dziennika” – i chociaż uważam, że jest to muzyka godna uwagi, to wersja na orkiestrę smyczkową, której wysłuchałem, nie przekonała mnie. Uważam, że Sinfoniettę zagrano bez zaangażowania i próby zrozumienia tego, co kompozytor miał do przekazania. Muzyka kameralna, szczególnie gatunek kwartetu smyczkowego, budzi skojarzenia z intymnością, liryką, domem i rozmową. W sali koncertowej Filharmonii Śląskiej właśnie tego mi zabrakło – było momentami pięknie, momentami wzniośle, z typowym dla Pendereckiego patosem, ale brakowało liryczności, ekspresji, mowy uczuć. Mimo tego warto podkreślić końcowy fragment utworu – miałem wrażenie, że dźwięki dochodzą niemal z innego wymiaru. Szkoda jedynie, że muzycy nie stworzyli takiej atmosfery na przestrzeni całego dzieła.

Odnoszę wrażenie, że każdy wyszedł z sali koncertowej usatysfakcjonowany. Solenizantka – ponieważ doskonale zaprezentowano jej twórczość, zarówno wcześniejszą, jak i najnowszą. Wykonawcy – gdyż wykonali swoją pracę (poza paroma momentami) nienagannie, ciesząc się ze wspólnego muzykowania. Publiczność – dlatego, że wysłuchała fascynujących kompozycji, poszerzających muzyczne horyzonty. Zatem powtórzę – za nami święto do kwadratu! Święto Joanny Wnuk-Nazarowej. Święto Wykonawców. Święto Publiczności. W końcu – Święto Muzyki!

Filip Baracz

Polmic

Rynek Starego Miasta 27
00-272 Warszawa
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

tel: +48 785 370 000

Wsparcie projektu

Modernizacja strony odbywa się dzięki wsparciu Ministra Edukacji i Nauki w ramach programu Nauka dla społeczeństwa II.

Logo Ministerstwa NiSW program Nauka dla społeczeństwa

Nasze social media



© All rights reserved. POLMIC
Do góry