Późnym latem 1808 roku, podczas pobytu u hrabiny Marii von Erdödy, ukończył Beethoven Tria op. 70, uznane za jedne z jego najważniejszych dzieł na klasyczny skład fortepianu, skrzypiec i wiolonczeli. Kompozytorski rozmach podyktował Beethovenowi utwory formalnie rozbudowane i brzmieniowo bogate. W Triu D-dur op. 70 nr 1 znaleźć można, energiczne tutti i liryczne westchnienia, pełne rozmachu figuracje i frapujące pizzicata. Jednak najniezwyklejsza kolorystycznie jest część druga – Largo assai edespressivo. To jej brzmieniowa aura spowodowała, że Trio zaczęto nazywać „Duch”. Tajemniczości jej nie brakuje, nie dziwią więc nawet skojarzenia z Makbetem. Mniej więcej w tym czasie Beethoven snuł plany opery opartej na krwawej tragedii Szekspira. Jej szkice również utrzymane były – jak Largo – w posępnym d-moll.
Główna tonacja Tria c-moll op. 5 Maxa Brucha do pogodnych również nie należy. Jednak ten młodzieńczy utwór zdecydowanie bardziej spogląda w stronę melodyjności spod znaku Mendelssohna. Bruch za kameralistyką nie przepadał. W liście do wydawcy pokusił się nawet o stwierdzenie: „wolę skomponować trzy całe oratoria […] niż trzy kwartety smyczkowe”. Być może podpisałby się pod tym wyznaniem i Andrzej Koszewski, jeden z najwybitniejszych twórców muzyki chóralnej w XX wieku, często bardzo eksperymentalnej. Ale jedno Trio fortepianowe, skomponowane w wieku 28 lat po sobie pozostawił.
„Trio fortepianowe Panufnika tętni szerokim rozmachem, nurtem żywiołowego temperamentu” – pisał po premierze w 1936 roku Jan Maklakiewicz. Świetny utwór, otwierający twórczość Panufnika powstawał… dwukrotnie. Oryginał spłonął w Powstaniu Warszawskim, więc kompozytor swoje opus 1 zdecydował się zrekonstruować z pamięci. Dziś to jedyny ślad jego przedwojennego dorobku – duch...
Marcin Majchrowski
Więcej – na stronie Filharmonii Narodowej.