Polmic - FB

archive

Stockhausen po latach

Stockhausen w "Koneserze": długi, ciężki, męczący. A jednak ważne wydarzenie tegorocznego festiwalu "Warszawskiej Jesieni": nabożeństwo ku czci jednej z najważniejszych postaci muzyki naszych czasów, ale i celebracja cennego wykopaliska.

Skomponowane w latach 1966-69 Hymnen poruszać dziś mogą chyba tylko ogromem przedsięwzięcia. Czterdzieści lat temu musiały być wzorcowym przykładem utworu awangardowego, wykorzystującego w pełni technologie muzyki elektroakustycznej i łączącego nowe środki z klasycznym
instrumentarium orkiestry. Teraz wystawiają na próbę cierpliwość słuchacza, irytują pompatycznością, zwłaszcza zaś zadziwiają prymitywizmem w sposobie wprowadzania cytatów z hymnów narodowych całego świata. Młodzi słuchacze byli zdezorientowani, Stockhausen to przecież guru nowej muzyki. Jednak i guru się starzeją. Dla równowagi wszakże muszę wspomnieć opinię naszego gościa z Norwegii, szefa tamtejszego centrum
technologii elektroakustycznych Jorana Rudiego, którego Hymnen przeniosły w inne rejony rzeczywistości. Zachwycała go robota kompozytorska, konsekwencja w realizowaniu założonej idei, piękno (zgoda, nieco archaicznego) brzmienia i mistrzostwo w łączeniu elektroniki z orkiestrą.

Realizacja Hymnen była wspólnym przedsięwzięciem "Warszawskiej Jesieni", Niemieckiej Rady Muzycznej, festiwalu Milano Musica i miasta Pforzheim, gdzie też warszawska realizacja Hymnen zostanie przedstawiona. Grała w "Koneserze" młodzieżowa orkiestra "European Workshop for Contemporary Music", znana z poprzednich "Jesieni", na których występowała jako Młodzieżowy Zespół Polsko-Niemiecki pod dyrekcją Rüdigera Bohna.

Hymnen trzeba było choć raz w życiu wysłuchać w całości na żywo i chwała "Warszawskiej Jesieni" za stworzenie takiej możliwości. Festiwalowa publiczność doceniła ją i skorzystała z niej w nadmiarze. Fabryczna hala Warszawskiej Wytwórni Wódek "Koneser" była przepełniona, jak zwykle w znacznej części przez młodych słuchaczy.


(Mieczysław Kominek)