Polmic - FB


relacje

WJ 2011: Witaj w teatrze dźwięku

HellhoerigZa prawdziwych szczęśliwców mogą uważać się ci, którzy 21 września 2011 przybyli na szósty dzień festiwalu „Warszawska Jesień”. Mieli oni wyjątkową możliwość ujrzenia spektaklu dźwiękowego Hellhörig Caroli Bauckholt – dzieła na wskroś oryginalnego, magnetyzującego, niezapomnianego.

Założeniem opery-instalacji Hellhörig (niem. „nie tłumiący dźwięków”, „o słabej izolacji akustycznej”) jest czysta brzmieniowość. Brak tu libretta czy jakichkolwiek fragmentów tekstu. W zamian za to sopran, mezzosopran i baryton posługują się wyobrażonym językiem złożonym z nieartykułowanych dźwięków. Imituj głosem krzyk lwa morskiego. Naśladuj wycie psów huskies – brzmią polecenia w partyturze. W skład obsady wchodzą też trzy wiolonczele, fortepian preparowany i cztery perkusje, poszerzone o zestaw przedmiotów codziennego użytku. I tak na scenie słyszymy odgłosy przesuwanej cynkowej wanny (na zdjęciu) przy wtórze śpiewu alikwotowego, pocieranych gąbką balonów preparowanych taśmą winylową czy brzęk szklanych kulek rozsypywanych na drewnianych zjeżdżalniach. Szereg fascynujących dźwięków i szmerów składających się na jedyny w swoim rodzaju muzyczny mikrokosmos. 

Nie potrzebuję słów, one są zawodne. To brzmienia wywołują obrazy i skojarzenia – stwierdza Carola Bauckholt. Artystka posłużyła się konkretnymi wyobrażeniami już w procesie tworzenia utworu, zaprezentowanego po raz pierwszy na Monachijskim Biennale w 2008 roku. Inspirował ją m.in. świat podwodny, gra cykad na pustyni, czy gromadzenie się psów w celu wspólnego „śpiewania”. Co ciekawe, Bauckholt nigdy nie ukończyła akademii czy konserwatorium. Brała jedynie udział w kursie kompozycji prowadzonym przez Mauricio Kagela. Sztuka a wiedza akademicka to dwie różne rzeczy – kwituje.
Dźwiękom wydawanym przez doskonałych warsztatowo muzyków towarzyszą nagrania z taśmy – odgłosy ciężarówki, dźwięki wielorybów czy pomruki lamparta. Istotną rolę pełni też gra świateł – od soczystej czerwieni, przez hipnotyzującą zieleń, po kompletny mrok. Całość przesiąknięta jest niezwykłą dramaturgią, przykuwa uwagę i trzyma w nieustannym napięciu. Spektakl Hellhörig stroni od jakichkolwiek znaczeń, wychodząc poza ramy tegorocznej edycji „Warszawskiej Jesieni”. Przekracza także granice teatru i muzyki, fundując słuchaczom podróż w inny wymiar.
Marek Dolewka
Zobacz GALERIĘ ZDJĘĆWJ 2011: Witaj w teatrze dźwięku

WJ 2011: Partytury tętniące życiem

Agata ZubelMuzyka otwarta na rzeczywistość, a więc i na dźwięki życia codziennego – to motyw przewodni piątego dnia festiwalu „Warszawska Jesień” (20 września 2011). We wspaniałej akustyce Studia Koncertowego Polskiego Radia rozbrzmiewały odgłosy zarówno tradycyjnych instrumentów, jak i maszyny do pisania czy przyborów kuchennych. Do najszerzej komentowanych wydarzeń wieczoru należało prawykonanie utworu Agaty Zubel Ulicami ludzkiego miasta.

Od młodości starałem się uchwycić słowami rzeczywistość taką, o jakiej myślałem, chodząc ulicami ludzkiego miasta, i nigdy to się nie udawało, dlatego każdy mój wiersz uważam za zadatek niespełnionego dzieła – pisał Czesław Miłosz w cyklu „Niewyrażone”. Słowa te leżą u źródła kolejnej kompozycji Agaty Zubel (na zdjęciu) inspirowanej twórczością noblisty, po zaprezentowanych w ubiegłym tygodniu w Krakowie Aforyzmach na Miłosza oraz Piosence o końcu świata z 1998 roku. Ulicami ludzkiego miasta stanowi pomysłowy przykład zespolenia tradycyjnej materii muzycznej z dźwiękami codziennego życia człowieka. Śmiech, pokasływanie, brzęk spadających łyżek, stukot maszyny do pisania czy kroków pianisty zmierzającego do swego instrumentu – prawie żaden meloman nie mógł pozostać obojętny wobec tego niecodziennego spaceru. Dla entuzjastów wrocławskiej artystki dobra informacja. Agata Zubel za kilka dni ponownie rozbłyśnie na „Warszawskiej Jesieni” swym talentem – tym razem jako solistka, śpiewając podczas koncertu finałowego partię sopranu w Il canto sospeso Luigi Nono.

Granice wąsko pojmowanej klasyki przekroczyli również twórcy pozostałych kompozycji, jakie usłyszeliśmy we wtorek w Studio im. Witolda Lutosławskiego. Oscar Bianchi w Mezzogiorno stworzył pełen uroku dialog muzyki poważnej (reprezentowanej przez smyczki czy dęte drewniane) ze światem dźwiękowym muzyki popularnej (syntezatorem, gitarą basową czy elektryczną). Jednocześnie, odwołując się w tytule do godziny południowej, włoski kompozytor złożył hołd swojemu przedwcześnie zmarłemu przyjacielowi, Faustowi Romitellemu.
Próbuję wycisnąć muzykę z mojego codziennego życia – pisze Gordon Kampe we wprowadzeniu do Zwerge. W utworze stanowiącym drugie prawykonanie wieczoru odmalowany został m.in. zgiełk autostrady A40, niemiecki dialekt kompozytora czy fragmenty jego ulubionych arii. Próbę uchwycenia rzeczywistości stanowiła także kompozycja a visible trace na 11 solistów i dyrygenta. Świeżość koncepcji oraz interesująca instrumentacja pozwoliły przypisać Rebecce Saunders miano dobrze zapowiadającej się kompozytor.
Osobliwe muzyczne pomysły niestrudzenie realizowali członkowie European Workshop For Contemporary Music pod dyrekcją Rüdigera Bohna. A już w październiku bieżącego roku ten utalentowany zespół zaprezentuje utwory młodych polskich kompozytorów w Berlinie. Na scenie Akademie der Künste zabrzmi m.in. Ulicami ludzkiego miasta Agaty Zubel, uświetniając inaugurację międzykulturowego projektu „Blickweschel”.
Marek Dolewka
Zobacz GALERIĘ ZDJĘĆWJ 2011: Partytury tętniące życiem

WJ 2011: Refleksyjny dwugłos – Missa pro nobis & Freizeitspektakel

FreizeitspektakelKolejny wyraz sprzeciwu wobec zła tego świata zagrzmiał podczas tegorocznej „Warszawskiej Jesieni”. Rozliczenia z bolesną rzeczywistością dokonał Roman Berger w przejmującym utworze Missa pro nobis. Czwarty dzień festiwalu (19 września 2011) przyniósł także prezentację Freizeitspektakel Hannesa Seidla i Daniela Köttera – parodii współczesnego modelu życia społecznego.

Wszyscy przecież razem tkwimy po uszy w globalnym marazmie – tak Roman Berger tłumaczy pochodzenie nazwy swojej kompozycji, wykonanej w poniedziałkowy wieczór po raz pierwszy w Polsce. Missa pro nobis (z łac. Msza za nas) to dramatyczny głos człowieka przerażonego cynizmem współczesnego świata i rozmiarem cierpienia rzeszy ludzkich istnień. Żyjący na Słowacji polski kompozytor wielokrotnie pisał o tym w listach do znajomych, by teraz wpleść fragmenty tej korespondencji w kolejne części mszy. Katyń, Hiroszima, Faludża – ze sceny padały m.in. nazwy konkretnych miejsc zbrodni minionych dekad. Poruszało też dramatyczne wołanie Benedykta XVI w Birkenau: Boże, dlaczego spałeś, wzmocnione wciąż aktualnym pytaniem Boże, dlaczego śpisz? Partie wokalne w języku słowackim sugestywnie wykonali: Denisa Šlepkovská (mezzosopran) oraz Stanislav Beňačka (recytator), a towarzyszyła im Orkiestra Symfoniczna i Chór Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Zsolta Nagy.

Obraz współczesnego świata napiętnował także kompozytor Hannes Seidl wraz z reżyserem Danielem Kötter w teatrze muzycznym Freizeitspektakel. Artyści wykorzystali m.in. teksty francuskiego filozofa Guy'a Deborda, piszącego o życiu społecznym jako spektaklu: (…) spektakl zmieszał się z rzeczywistością i skaził ją radioaktywnie. Wydawałoby się, że opuszczając teatr żyjemy naprawdę, ale to właśnie wtedy oddajemy się spektaklowi. Ten paradoks czasu wolnego we współczesnej kulturze znakomicie ukazali znani już warszawskiej publiczności członkowie Neue Vocalsolisten. Na scenie Teatru Dramatycznego wyświetlano filmy ukazujące śpiewaków w wolnych chwilach, przeplatając je wykonaniem na żywo (głównie szumowych i perkusyjnych efektów dźwiękowych). Trzeba przekonać publiczność do tego, że wierzy się we własną rolę – popłynęły ze sceny słowa Marii Callas. Wygląda na to, że twórcy i wykonawcy Freizeitspektakel wyznają podobne credo artystyczne. Widzowie odegrali rolę zachwyconych.
Marek Dolewka
Zobacz GALERIĘ ZDJĘĆWJ 2011: Refleksyjny dwugłos – Missa pro nobis & Freizeitspektakel

Muzyka ponad szczytami

Mayuko Kamio i Miroslaw KultyszewTrzecia edycja Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Kameralnej „Muzyka na szczytach” (17-24 września 2011) udowodniła, że można w Zakopanem unieść się ponad szczyty. Niemal wszystkie koncerty zasługiwały na miano doskonałych - „Guitar4mation”, The Kings Singers, Chóru PR pod batuta Włodzimierza Siedlika, ale to, co usłyszeliśmy w wykonaniu Mirosława Kultyszewa i Mayuko Kamio przeszło oczekiwania najbardziej wybrednych melomanów.

W zaaranżowanej koncertowo Sali w Nosalowym Dworze wystapił Mirosław Kultyszew (na zdjęciu wraz z Mayuko Kamio). To młody, nadzwyczajnie uzdolniony rosyjski pianista. Po zwycięstwie na XIII Konkursie im. Czajkowskiego, jako faworyt przyjechał na Konkurs Chopinowski. Został finalistą, ale niestety nie laureatem. Czas i publiczność zweryfikowały ten werdykt. Swym zakopiańskim recitalem na "Muzyce na Szczytach" zelektryzował festiwalową publiczność. Wystąpił z arcytrudnym programem w 200. rocznicę urodzin Liszta: komplet Etiud transcendentalnych i Sonata h-moll. Niewielu artystów zdobywa się na odwagę wykonania takiego repertuaru podczas jednego wieczoru. W wykonaniu Kultyszewa 90 minut muzyki przemknęło jak błyskawica. Publiczność długo nie mogła otrząsnąć się z metafizycznego uniesienia po wysłuchaniu wirtuozowskich etiud. Kultyszew grał jak w transie. Zanim usiadł przy fortepianie zaczał grać, jakby nie chciał zatracić myśli o pierwszych dźwiękach. Zróżnicowana dynamika, przemyślana każda nuta, niezwykła ekspresja. Trudno znaleźć przymiotniki, które oddałyby klimat muzyki, która płynęła spod palców młodego pianisty.

Po tym wieczorze wydawało się, że Festiwal już osiągnął szczyt i nic wspanialszego nie może się wydarzyć. Dzień później przy wypełnionej po brzegi sali rozpoczął się kolejny koncert z udziałem Kultyszewa. Tym razem towarzyszył przy fortepianie wybitnej japońskiej skrzypaczce Mayuko Kamio, ulubienicy Zubina Mehty, Eliahu Inbala i Gennadija Rożdżestwienskiego. I znów arcytrudny repertuar – Sonata F-dur „Wiosenna” Beethovena, Souvenir d’un lieu cher i Walc Scherzo C-dur Czajkowskiego, a w drugiej części dwie Sonaty Brahmsa – A-dur i d-moll. W przypadku Beethovena, jednej z najpopularniejszych sonat, wydawało się, że już trudno wymyślić cos nowego. Jednak Mayuko Kamio i Mirosław Kultyszew zbudowali absolutnie nową wykonawczą jakość. Melodyjną, momentami sentymentalną, a czasami skrzącą dowcipem. Takiej Sonaty chcieliśmy wysłuchać, taka muzyka wznosi na szczyty i sprawia, że słuchacze wiedzą, co to znaczy arcydzieło. Odkryciem był rzadko wykonywany trzyczęściowy cykl Piotra Czajkowskigo Souvenir d’un lieu cher. Być może słowiańska dusza pianisty sprawiła, że publiczność uwiedziona została śpiewnością tego dzieła, a nadzwyczaj utalentowana i wrażliwa skrzypaczka potrafiła wydobyć z partytury Czajkowskiego wszystkie niebiańskie brzmienia. Sonaty Brahmsa także urzekły świeżością brzmienia, swobodą interpretacji i … inteligencją wykonawców. Jakże wspaniale śpiewna była kantylena w drugiej części Sonaty A-dur, jak skrzypaczka każdym dźwiękiem potrafiła coś wyrazić. Radość, smutek, melancholia. Tam było wszystko. Wreszcie kontrastowa Sonata d-moll. Spod delikatnych palców filigranowej Japonki płynęły monumentalne dźwięki przypominające symfonię. A potem bisy: Wieniawski, Paganini, Kreisler/Gluck. Bajeczne. I niekończąca się owacja oszalałej publiczności. Warto podkreślić, że Mayuko Kamio gra na skrzypcach Stradivariusa z roku 1727 i że w XIX wieku były one własnością Josefa Joachima, węgierskiego skrzypka wirtuoza, przyjaciela Johannesa Brahmsa. Nie wykluczone więc, że prawykonanie Sonaty d-moll w 1889 roku odbyło się właśnie na instrumencie, który zabrzmiał w Zakopanem na "Muzyce na Szczytach".
Dzieki Stowarzyszeniu im. Mieczysława Karłowicza w stolicy Tatr powstał nadzwyczajny festiwal. Festiwal, który unosi publiczność ponad szczytami najwspanialszej muzyki.

Tadeusz Deszkiewicz

WJ 2011: Brygada śmierci reaktywowana

Krzysztof Penderecki - fot. Grzegorz MartNajważniejszym wydarzeniem trzeciego dnia 54. „Warszawskiej Jesieni” (18 września 2011) była prezentacja słuchowiska radiowego Brygada śmierci Krzysztofa Pendereckiego w obecności kompozytora. Przedstawiono je w Polsce po raz pierwszy od prawykonania, w tym samym miejscu co blisko 50 lat temu – w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej.

Barbarzyństwo! Zamach na dzieło sztuki! Prawykonanie utworu w styczniu 1964 r. spotkało się z miażdżącą krytyką, m.in. ze strony Zygmunta Mycielskiego czy Jarosława Iwaszkiewicza. To za sprawą wykorzystania fragmentów szokująco realistycznego tekstu obozowego pamiętnika Leona Weliczkera. Ten młody Żyd przydzielony został do tzw. brygady śmierci, mającej zacierać ślady masowych mordów, popełnionych przez nazistów w okolicach Lwowa. W jego relacji czytamy m.in.: Ciała wyciągało się rękoma, łapało się je za ręce lub nogi. Nim wyciągnięto trupa, często się po kilka razy z rąk wyślizgnął albo też ciągnącemu w ręce skóra pozostała. (…) Rąk do jedzenia nikt nie myje. Wody nam nie dają.

Recytacji w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego towarzyszy muzyka, nagrana przez Krakowską Orkiestrę Radiową pod dyrekcją kompozytora. Ekspresja wstrząsającego tekstu potęgowana jest miejscami przez sonorystyczne brzmienia, rodem z Trenu ofiarom Hiroszimy. Partie instrumentalne połączone są z efektami akustycznymi, nagranymi na taśmę w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia, a przez całe słuchowisko przewija się motyw przypominający bicie serca. Bardzo ważną rolę odgrywają też momenty ciszy. Całość tworzy oszczędny w środkach, dyskretny komentarz.

Posłuchałem tego teraz z zimną krwią po tylu latach. (…) I uważam, że to jest bardzo dobry utwór. Ale rzecz wymagała dystansu. (…) Oczywiście [Brygada śmierci] działa jak uderzenie młotkiem w głowę, ale tego nie dało się uniknąć. O to właśnie mi chodziło. (…) Myślę, że artysta musi przekraczać granice – zdradza kompozytor.

Na przeciwległym biegunie emocji uplasowały się utwory, jakie poprzedziły prezentację słuchowiska Pendereckiego. A-Ronne Luciano Berio czy The Neue Vocalsolisten Stuttgart Notebook Larsa Pettera Hagena. W fenomenalnym wykonaniu grupy Neue Vocalsolisten wywoływały wśród melomanów nieustanne salwy śmiechu.
 

Marek Dolewka